Abelard Giza przed występem w Barcinie udzielił 20-minutowego wywiadu lokalnym mediom.
Zapytany przez prowadzącego o to czy Polacy muszą jeszcze dojrzeć do stand-upu, potwierdził, że tej formy komedii uczą się nie tylko widzowie, których na występach jest coraz więcej świadomych, ale muszą uczyć się też sami komicy.
„Gdy pytamy kto jest pierwszy raz na stand-upie, to wciąż jest mnóstwo nowych. To jest fajne, ale pokazuje też jak świeżą i niszową jest rzeczą.” – stwierdził.
Okazało się, że redaktor nie był do końca obeznany z realiami tworzenia tekstów mówionych w programie i zapytał komika czy na scenie improwizuje.
„To są programy grane miesiącami, czasem latami, dojrzewają, są coraz szybsze i lepsze. Czasem, żeby trafić w żart musisz go opowiedzieć kilka lub kilkanaście razy. Gdybyśmy robili to wszystko z głowy i improwizowali, to było tam mnóstwo śmieci do wywalenia.” – wyjaśnił, po czym dodał, że mistrzem improwizacji jest dla niego Kacper Ruciński.
On potrafi z jednego zdania wyczarować cały bit. Robi z tego 2-3 minuty, a potem jest to podwaliną do własnej opowieści, którą gra gdzieś dalej. Ja staram się tak wyczyścić materiał, żeby pokazać go w takiej formie, którą w danym momencie uważam za najlepszą.” – uzasadnił.
W dalszej części rozmowy Abelard przyznał również, że lubi gdy ktoś z widowni robi jakąś fajną wrzutę, ale niestety stwierdza, że mało osób ma wyczucie, co powiedzieć, aby było trafnie i zabawnie.
Bardzo często w pierwszym rzędzie siadają największe śmieszki, którzy walą totalnie losowe słowa i nie wiadomo o co im chodzi. Ja natomiast chciałbym, żeby na moim występie bawiło się 300 osób, a nie tylko jedna, która jest wtedy w euforii. – podsumował.
Przy okazji przypominamy, że na początku grudnia opublikowaliśmy najciekawsze fragmenty z książki Abelarda Gizy.