Łukasz „Lotek” Lodkowski był gościem Szymona Majewskiego na antenie Radia Zet. Rozmowa dotyczyła głównie drogi stand-upera do popularności, którą cieszy się obecnie.
Gdyby kręcono o Tobie film, to jak widziałbyś scenę swojego pierwszego tryumfu, momentu gdy wychodzisz na scenę i jest przełom? Było u Ciebie coś takiego?
– Było, było. To był Antrakt Stand-up Festiwal, który wygrałem. Potem była gala tego festiwalu w Teatrze Palladium, na którym występowali zwycięzcy i dwie największe gwiazdy. To było sześć lat temu i był to mój pierwszy tak duży występ. Wtedy po raz pierwszy przyszli na występ moi rodzice, a ja mówiłem bardzo mocne żarty. To było pierwsze i ostatnie wyjście mamy na mój występ.
Mnie spina nawet moja mama, której nie ma ze mną od wielu lat. Często myślę, jak kończę występ, że jej by się to nie spodobało. Co dopiero gdyby była na widowni…
– Wtedy miałem naprawdę najmocniejsze ciosy, jakie tylko mogłem wymyślić. Nie chcę ich przytaczać, bo tu nawet nie ma miejsca na takie historie. Były bardzo ciężkie, a ja miałem w głowie duży strach z tego powodu. Musiałem sobie uzmysłowić, że będę to dalej robić i opowiadać takie rzeczy, więc będą to musieli przeżyć.
To był przełomowy moment, bo miałeś wcześniej momenty zwątpienia? Dopiero wtedy stało się u Ciebie coś jak u Adama Małysza, że nagle zaczął dobrze skakać? Poczułeś, że wtedy lecisz daleko?
– Od początku miałem raczej dobre reakcje na swoich występach. Nie martwiłem się, czy dam radę rozśmieszyć jakąś rzeszę ludzi, tylko bardziej, jak do nich dotrzeć, żeby dowiedzieli się o mnie. Nie martwiłem się o poziom stand-upu, tylko czy w Polsce w ogóle stand-up wypali i będzie opcja, żeby grać na takich salach jak teraz. To było dla mnie zagadką, ale po występie w Palladium zobaczyłem moc widowni i poczułem, że to się wydarzy.
Czyli były momenty, że grałeś w klubiku dla 5-10 osób…
– Oczywiście. To były 2 lata.
Jak wtedy uparcie trwać przy swoim?
– Dzwoniliśmy do klubu i mówiliśmy „możemy u Was wystąpić i zrobić stand-up?”. Tłumaczyliśmy, czym jest stand-up, mówiliśmy, że potrzebujemy mikrofon i światełko. Słyszeliśmy „nie wiem, czy da radę, zobaczymy, przyjeżdżajcie”. Termin ustalony, robimy plakat w paincie, wysyłamy na wydarzenie na fejsie i dzwonimy do wszystkich znajomych w Toruniu czy mają kogoś, kto przyjdzie na występ za 10 zł. Zbierało się 10 osób, przychodziliśmy do piwnicy i opowiadaliśmy swoje żarty. Zawsze z jakimiś przygodami, bo mikrofon nie działał albo światełkiem była lampka z biurka. To było takie rzeźbienie, ale efekt był fajny, bo wszyscy dobrze się bawili.
Cała rozmowa trwa ponad godzinę, a komik odpowiadała na wiele pytań prowadzącego oraz widzów.
- Czy Lotek ma jakieś grupy zawodowe dla, których nie występuje?
- Jak pamięta pierwszy raz, gdy został nagrodzony śmiechem?
- Czy spotkała go kiedykolwiek kara za żart?
- Czy w szkole wolał przerwę i miał kosę z nauczycielami?
- W jaki sposób łączył pracę w korporacji ze stand-upem?
- Co było jego przełomowym momentem w karierze?
- Na ile podkręca swoje historie na scenie?
- Po co mu telewizja i udział w programie TTV?
- W jaki sposób łapie tematy do swojego materiału?
- Czy program z Rutkiem jest odpowiedzią na pandemię?
- Jakie plany najbliższe miesiące ma Lotek?