Agnieszka Matan i Marta Iwaszkiewicz – stand-uperki występujące w warszawskim Resorcie Komedii udzieliły wywiadu dla Wysokich Obcasów. W rozmowie z Jędrzejem Dudkiewiczem mówiły m.in. proporcjach komików i komiczek w stand-upie, organizowanym przez siebie kobiecym open-micu oraz o wrażliwości mężczyzn na scenie. Poniżej prezentujemy najciekawsze fragmenty.
Jakie były te wasze początki? Zdarzały się dziwne sytuacje: „O kurde, dziewczyna chce się zajmować komedią”?
A.M.: Zaczynałam w środowisku improwizacji, które wyróżnia się tym, że ma bardzo równościowe zasady. W ostatnich latach w Szkole Impro jest wręcz chyba więcej uczennic niż uczniów, chociaż nikt specjalnie do tego nie dąży. To ogromna zmiana w porównaniu ze starymi grupami kabaretowymi, w których była co najwyżej jedna kobieta.
Trochę inaczej jest w stand-upie, chociaż oczywiście też nie jest tak, że jak dziewczyna wychodzi na scenę, to po całym województwie niesie się plotka. Jednak różnica procentowa między mężczyznami i kobietami jest ogromna. Można to trochę porównać do polskiego hip-hopu: ilu jest raperów, a ile raperek? Jesteśmy trochę na świeczniku.
Za każdy razem, gdy występujesz, mierzysz się z publicznością albo innymi komikami. Kiedy w czasie testowania żartów na open micach czekasz w kolejce na swój występ i dostajesz często taką seksistowską bombę, to trzeba potem wyjść, mieć mnóstwo energii i nie przejmować się tym, co padało wcześniej.
M.I.: Kiedy przychodzę do Agnieszki na kobiecy open mic, to on jest megawspierający. Ale pojawiam się też na open micach stricte stand-upowych i tam widownia jest nastawiona na żarty. W którymś momencie pocięłam sobie mój materiał i okazało się, że faktycznie najwięcej śmiechu wywołują żarty związane z seksem.
Byłam za to świadkinią sytuacji, kiedy na scenę wyszedł chłop i mówił, że kobiety to muszą mieć masę butów, a faceci pić piwo. I słychać było tylko świerszcze. Powoli ludzi przestają śmieszyć te stereotypy, co jest pocieszające.
Czyli potrzeba więcej kobiet w komedii.
A.M.: Tak, dlatego zorganizowałam open mic tylko dla kobiet. To wartościowe wydarzenie, bo przychodzą przeróżne kobiety i mogą spróbować swoich sił. Miałam marzenie, że to będzie pierwszy krok do pójścia dalej, ale to się nie dzieje. Raczej realizują swoje potrzeby na tym jednym wydarzeniu, przez co liczba kobiet w zawodowej komedii nie rośnie.
Może to wciąż wynik idiotycznych „norm”, że dziewczyna musi być spokojna, ułożona, grzeczna…
M.I.: Koledzy po randkach często mówią „zajebiście, śmiała się z moich żartów”. Nie wiem, czy to działa w drugą stronę. Ogólne przekonanie jest takie, że to kobieta powinna słuchać i śmiać się z męskich dowcipów.
A jak sypie żartami, to traktuje się ją raczej jak kumpelę.
M.I.: Kumpeli można różne rzeczy powiedzieć. Bardzo bym chciała dożyć czasów, kiedy będzie się z nami rozmawiało ogólnie o komedii, a nie o kobietach w komedii. Fajnie byłoby nie musieć tego podkreślać.
A.M.: Mnie się łączą ze sobą trzy sfery: stand-up, hip-hop oraz polityka. Niektórzy dziwią się, że istnieją takie słowa jak „komiczka”, „raperka” lub „polityczka”. To są przecież wyrazy ze Słownika Języka Polskiego. I używa się w związku z tym stwierdzenia: „Jak na kobietę – komiczkę, raperkę, polityczkę – to całkiem nieźle”. To jest pojebane. Tak samo jak Marta chciałabym, żeby nie było podziału. Będzie o to łatwiej, jak w komedii pojawi się więcej kobiet.
Patriarchat jest krzywdzący także dla mężczyzn: myśląc stereotypowo, nie możemy na przykład płakać albo w ogóle okazywać większej wrażliwości.
M.I.: I dochodzimy do tego, że bohaterem komedii zawsze jest osoba przegrana. Stand-upem często zajmują się osoby, które chcą być fajne i „męskie”. W ich wizji są wygranymi, więc nie śmieją się w ogóle z siebie. A z przegranym mocniej się utożsamiamy, jego emocje są nam bliższe, bo każdy z nas jest na jakimś polu przegrany. Mężczyzna, który płacze, to nie jest nieudacznik, tylko ktoś ciekawy, z kogo można by się pośmiać. Nie na zasadzie wyśmiewania, tylko empatyzowania i szukania prawdy, jakkolwiek górnolotnie by to brzmiało.
A.M.: Można też się wzruszyć. Byłoby super widzieć chociaż trochę więcej prawdy, bo większość występujących osób, które znam, są bardzo wrażliwe i mają świetne historie. Wybierają jednak jakąś personę sceniczną i często jest ona niekompatybilna z tym, co wewnątrz nich. Mają do tego prawo, a ja mam prawo powiedzieć: „Hej, dajcie nam wrażliwych chłopaków na scenie”.
Całą rozmowę znajdziecie na stronie Wysockich Obcasów, o ile macie wykupioną prenumeratę.