Rafał Pacześ udzielił wywiadu dla portalu Ofeminin.pl. Rozmowa dotyczyła przede wszystkim książki Grube Wióry, ale nie zabrakło też wątków związanych z występami stand-upera na scenie.
Dlaczego postanowiłeś napisać powieść? Poniekąd piszesz już o tym na samym wstępnie. Wystarczyło walnąć swoją twarz na okładkę i napisać o swojej zawrotnej karierze – „Rafał Pacześ, z łódzkiej kamienicy, na YouTube, gdzie oglądają go miliony”.
– Lubię opowiadać historie i lubię to robić na scenie i słowem pisanym. Lubię też robić rzeczy na przekór. Bycie stand-uperem nie jest pójściem na łatwiznę. Zdecydowanie nie było tak, gdy na nasze występy przychodziło dwadzieścia osób. Tak było jeszcze osiem lat temu. Branża się rozrosła i teraz to fajnie wygląda, ale pewnie domyślasz się, że nie było tak kolorowo. Przy spotkaniach z wydawcami, gdzie słyszałem, jak moja książka ma wyglądać, nikt tak naprawdę nie chciał, oprócz Agory, posłuchać mnie. Nie chodziło mi o zarobienie, jak największej ilości pieniędzy.
Chciałem pokazać, że Rafał Pacześ jest nie tylko gościem, który opowiada śmieszne rzeczy na scenie, ale też gościem, który potrafi opowiedzieć jakąś historię, nie tylko na śmiesznie i nie tylko o jednym. To się chyba udało. Ta powieść, która nie jest łatwa w pisaniu, powstała i ukończyłem projekt – mówiąc językiem korporacyjnym.
Jak to jest z inspiracjami. Dużo twoich żartów jest opartych na tej przysłowiowej łódzkiej kamienicy, na perypetiach tzw. „zwykłego człowieka”. Jednak teraz jesteś już „mężczyzną sukcesu”!
– To powinien być tytuł tego tekstu!
Trudniej ci przez to odnajdywać inspiracje?
– Nie. Najważniejsza jest tu zdolność obserwacji. Komicy amerykańscy mówią, że bardziej komediowy jest brak forsy, niż duża ilość forsy. Chociaż, to drugie też można przekuć na komedię. Tylko, czy widz też będzie się tak z tym utożsamiał? Jednak nikt nam nie odbierze obserwacji świata i możliwości pisania żartów zupełnie wymyślonych od zera.
Nauczyłeś się czegoś nowego o samym sobie podczas pisania?
– Zupełnie nowego nie. Utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że mam problem z tzw. „zabijaniem własnych dzieci”. To cytat ze Stevena Kinga. Jako komik też mam z tym problem. Tworzę żart, wychodzę na scenę i go testuję, on nie do końca działa i trzeba go po prostu usunąć. Tak też było z powieścią. Czasami poświęcałem kilka godzin, żeby coś opisać, a potem redaktor mówił – „To jest zupełnie zbędne do opowiedzenia tej historii, usuwam to”, a ja – „Czyli tak świetny fragment usuwamy, tak?!”, (Rafał śmieje się – dop. aut.) Utwierdziłem się więc w tym, że mam problem z usuwaniem swojej twórczości z dokumentu Word.
Swoją drogą musisz być świetny w przyjmowaniu krytyki. To musi być szalenie trudne, gdy wychodzisz na scenę i tego śmiechu brakuje.
– Tak. Masz feedback od razu, tu i teraz. I to nie od jednej osoby. Widownia reaguje na zasadzie – „Ale ten żart nie wszedł” i musisz, o tym szybko zapomnieć i przejść dalej. Ja z reguły staram się jeszcze te rzeczy reanimować i podejść do nich z innej strony. Na tym polega testowanie materiału. Z książką jest inaczej, bo jak już ją zatwierdzisz i trafi na półki, to zmiana jest niemożliwa. Oczywiście były też fragmenty, co do których redaktor chciał je usunąć, a ja się upierałem.
Cała rozmowę Rafała Paczesia z Kają Gołuchowską z Ofeminin.pl można przeczytaj tutaj.