Rafał Rutkowski był gościem Szymona Majewskiego w audycji „Nie mam pytań” w Radio Zet. Znaczna część rozmowy poświęcona została stand-upowi.
Czujesz się ojcem polskiego stand-upu?
Jak zaczynałem solową karierę i robiłem one-man show na Chłodnej 25, to w tym czasie kilku młodszych ludzi jak Abelard Giza, Kacper Ruciński, Katarzyna Piasecka czy chłopaki ze Stand-up Polska równolegle zaczęli robić coś, co dziś nazywamy stand-upem. W pewnym momencie się spotkaliśmy. One Man Show to podgrywanie, rekwizyty na scenie, a ja chciałem spróbować tej hardkorowwej formy, czyli stand-upu, gdzie jesteś absolutnie sauté.
Z czego to wynikało, że w pewnym momencie, że chciałeś się wydzielić i zostać sam na scenie?
Stand-up to trudna forma, szczególnie dla aktora, który jest przyzwyczajony mówić cudzym tekstem i posiada ochronę w postaci roli. W stand-upie wychodzisz jako Ty i musisz być śmieszny. Jeśli nie ma śmiechu, to umierasz. Uwielbiam rozśmieszać ludzi, a w teatrze nie zawsze jest do tego materiał. Wydawało mi się, że stand-up jest formą dla mnie. Zajmuje się tym już od wielu lat. Myślę, że idzie mi coraz lepiej i sprawia mi to ogromną frajdę.
Byłeś świadkiem zbombień innych stand-uperów? Miałeś swoje zbombienie?
Każdy w życiu miał swój bombing. Nikt nie będzie dobrym komikiem, jeżeli chociaż raz w życiu nie wyszedł, nie powiedział kilku żartów i nie było absolutnej ciszy.
A może ludzie chcą słyszeć żarty, które już słyszeli wcześniej tak jak z piosenkami?
Dokładnie tak też może być. Czasami chcesz spróbować czegoś nowego, a ludzie są oswojeni z tym, że zawsze mówiłeś o innych rzeczach. Ja jestem jednym z najstarszych komików. Chłopaki, który są teraz najbardziej popularni, mają po 30 kilka lat. Ja mam 47 i mógłbym być ich ojcem. Tematy, które poruszam, siłą rzeczy nie dotykają nastolatków, gimbazy czy studentów. Kiedy wychodzisz z nieodpowiednim żartem do tych ludzi, to ich to nie obchodzi, bo tego nie rozumieją lub nie mają z tym doświadczeń. Myślą sobie — dobra stary mów o podrywaniu w akademiku.
Byłem kiedyś świadkiem, jak młodzi stand-uperzy po Tobie jechali… Czy ta scena jak podzielona jak hip-hopowa?
Jest coś takiego. Ja nigdy nie mówiłem nikomu, co jest śmieszne, bo to jest absolutnie rzecz indywidualna, co kogo bawi. Jeżeli masz swoją widownię, przychodzą na Ciebie ludzie i kogoś to interesuje, to jesteś absolutnie kryty i usprawiedliwiony. W środowisku zawsze będą ludzie, którzy uważają, że jeden humor jest lepszy, inny mniej, ten stand-uper jest bardziej mainstreamowy, a ten się sprzedał. Im większa popularność gatunku, tym bardziej się to nasila. Ze stand-upem też tak pewnie się stanie, bo robi się niesamowicie popularny.
Dla mnie to jest nieprawdopodobne, że taki Pacześ jest w stanie zapełnić Tauron Arenę.
Rafał Pacześ jest teraz najpopularniejszym komikiem w Polsce. Sprzedaje Spodek i sale na tysiące ludzi. Ciągnie cały stand-up. Teraz komicy znakomicie się sprzedają, a ludzie chcą na nich chodzić.
Możesz powiedzieć, że masz swoją widownię?
Na początku, kiedy robiłem stand-upy, to widziałem, że przychodzili ludzie, którzy znają mnie z teatru czy telewizji. Byli w szoku, nie wiedząc, że to dosyć hardcorowa forma bycia na scenie, że pojawiają się wulgaryzmy, jest bardzo bezpośrednio i jest dużo obnażania. W stand-upie jest dużo ekshibicjonizmu. Komik opowiada o swoim prywatnym życiu, sprawach łóżkowych, relacjach z dziećmi. To jest wszystko obrócone w żart, ale jednak bliskie człowiekowi i intymne. Wielu ludzi było tym zaskoczonych, widziałem u nich niesmak, bo spodziewali się czegoś innego. To było na początku. Teraz przychodzą ludzie, którzy chcą posłuchać tego, co mam do powiedzenia i na szczęście jest ich coraz więcej. To jest przedział wiekowy 25+ i jest tak mniej więcej fifty-fifty, jeśli chodzi o kobiety i mężczyzn.