Marcin Prokop: Mówiąc przygotowane żarty, czuję zażenowanie

1

Marcin Prokop udzielił wywiadu „TY monster”, czyli synowi Człowieka Wargi (Z Dupy), którego fani stand-upu mogą kojarzyć z Roastu Karola Paciorka. Prezenter TVN został zapytany o ulubionego komika i możliwość występowania jako stand-uper.


Czy myślałeś kiedyś o stand-upie?

Nie. Jestem człowiekiem, który wykorzystuje fenomen chwili. Coś, co mówię, coś, co robię, rozgrywa się tu i teraz, w zależności od okoliczności. Jestem bardzo złym dostarczaczem żartów, które ktoś wcześniej napisał. Próbowałem parę razy pisać sobie żarty wcześniej i zawsze się czułem strasznie dziwnie, jak miałem je przed publicznością wygłosić. Miałem poczucie, że ich trochę oszukuję, bo już znam ten żart, puentę i zaraz będzie moment hahaha. Zanim ten moment następował, to już zdążyłem się sobą zażenować. Najlepsze rzeczy wychodzą mi, kiedy niczego nie planuję. Po prostu wchodzę na scenę z mikrofonem i mówię coś, co w danej chwili urodzi mi się w głowie. Czasami bywa to ryzykowne, bo jak się czegoś wcześniej nie przemyśli, jak się nie podłączy mózgu do języka, to ten język potrafi zrobić różne rzeczy, których się potem żałuje. To element ryzyka w moim zawodzie.

Masz jakiegoś ulubionego stand-upera?

Jeśli można go nazwać stand-uperem, to mam. Teraz już chyba nie występuje, bo przeszedł na zupełnie inną stronę mocy. Russell Brand – brytyjczyk, który źle się prowadził, pił alkohol, brał narkotyki i wtedy na scenie był bardzo śmieszny. Z jakiegoś powodu pobudzało to w nim kreatywność, choć może gdyby wtedy tego nie robił, to byłby jeszcze śmieszniejszy. Teraz postanowił pójść w stronę duchowego oświecenia, został buddystą i udziela innym rad, jak odnaleźć się w tej spirytualnej rzeczywistości.


W ostatnim czasie pytanie o wyjście na scenę usłyszał również satyryk Michał Ogórek, który w rozmowie z Onetem stwierdził, że stand-up jest dla niego zbyt amerykański.


Nigdy pana nie kusiło, żeby na przykład zmierzyć się ze stand-upem?

To nie dla mnie. Mam wrażenie, że ta forma kreacji ciągle się w Polsce do końca nie osadziła. Stand-up jest strasznie amerykański, co wynika z tego, że Amerykanie mają niesłychaną podatność na śmiech. Ich naprawdę można rozbawić w sekundę. Każdy polski artysta kabaretowy panu powie, jak trudno jest polską publiczność na początku złapać, „chwycić”, jak oni mówią. Bo jest na ogół niechętna. To też jest bardzo ciekawe, bo przecież ludzie zapłacili za bilet i przyszli, czyli powzięli jakiś wysiłek. Amerykanie zupełnie inaczej do tego podchodzą, śmieją się natychmiast. Bo skoro zapłacili za bilet, to im się to należy.

Jak oceniasz ten artykuł?
0
0
0
0

KomentarzeJeden komentarz

Skomentuj