Ewa Stasiewicz to komiczka, która od 2003 roku występowała w kabarecie Hlynur, a w 2013 postanowiła zająć się stand-upem. W 51 odcinku podcastu Nieporozumienie rozmawiała z Bartoszem Zalewskim między innymi o różnicach w pisaniu materiałów kabaretowych i stand-upowych oraz publiczności obu form komedii.
Trudne początki w stand-upie
Stand-uperka zadebiutowała w zielonogórskim Kawonie na scenie Katarzyny Piaseckiej. Otrzymała od niej możliwość wyjścia na open mic przed występem Wiolką Walaszczyk.
– Fajnie mi poszło, chociaż byłam zdenerwowana. Dowiedziałam się wtedy, że to jest coś zupełnie innego i moje doświadczenia mogę sobie wsadzić gdzieś – wspomina stand-uperka, która pogodziła się wtedy, że mimo bogatego doświadczenia scenicznego, będzie musiała zacząć nauczyć się wszystkiego od początku.
– Po 10 latach bycia w kabarecie panowałam już w pewien sposób nad sceną. Byłam na etapie, że potrafię trzymać ludzi. A tutaj nie. Tutaj jest coś zupełnie innego. Przez długi czasu zastanawiałam się jak, to tutaj się gra. Czy jest się w postaci, jest się sobą czy udaje się siebie? W sumie do tej pory do końca tego nie wiem – przyznała Ewa, która związana jest ze stand-uperem Januszem Pietruszką.
Prowadzący podcast zapytał Ewę czy jej zdaniem lepsze efekty daje kabaretowa kooperacja w tworzeniu programu niż samodzielne pisanie żartów w stand-upie.
– Dla mnie to był szok, jak przyszłam w te rejony stand-upowe, bo tutaj obowiązkiem jest, że stand-uper musi sam pisać swoje teksty. W sumie to dlaczego? – pytała retorycznie komiczka, po czym dodała, że choć bardziej docenia się indywidualną pracę, to nie miała by nic przeciwko, gdy pracowała w zespole, tak jak często się to zdarza chociażby w USA.
– Pamiętam, że nie raz gadałam o tym z naszymi stand-uperami, jak oni to widzą. Mówili, że przecież to moje doświadczenia. No dobra, ale jak ktoś pisze one-linery, to nie są to jego doświadczenia, a publiczność to wie. Czemu w tym przypadku nie można się nie wspomóc?
Spłaszczanie kabaretu przez stand-uperów
W dalszej części podcastu komicy przeszli do odbioru kabaretu przez stand-uperów i tutaj Ewę spotkało kolejne zaskoczenie.
– Jak zaczęłam się trochę ogarniać w środowisku stand-upowym, to zdałam sobie sprawę, jak bardzo źle jest postrzegany kabaret. Będąc w środowisku kabaretowym, nie bardzo to czułam. Dla mnie sytuacja kabaretowa była bardzo złożona. Widziałam kabarety naprawdę różne – absurdalne, ambitne, takie, które nie chcą grać dla widza tylko dla siebie, ale też popowe. – powiedziała Ewa Stasiewicz, która zaobserwowała, że stand-uperzy nie dzielą kabaretów na rodzaje.
– To jest po prostu kabaret, a on jest chujowy i zły. Publiczność jest mało wymagająca, żarty są słabe. To w pewnej mierze jest prawdą, ale dla mnie ta rzeczywistość była bardziej złożona. To spłaszczenie bardzo mnie zdziwiło.
– Dowiedziałam się wtedy od stand-uperów, że publiczność stand-upowa jest bardziej inteligentna, a teksty są ambitniejsze. – wspomina komiczka, dodając, że być taką widownię mają co najwyżej określeni stand-uperzy, którzy zdążyli już wyrobić sobie własny styl.
– Odbiorcy nie są inni. Na open micach miałam wrażenie, że to jest dokładnie to samo. Ludzie się śmieją z najprostszych żartów i skojarzeń seksualnych. Wtedy miałam takie „czy Wy się przypadkiem nie oszukujecie?”.
51 odcinek Nieporozumienia z Bartoszem Zalewskim i Ewą Stasiewicz trwa blisko półtorej godziny. Zachęcamy do odsłuchania całości!