Dawno niewidziana w mediach Katarzyna Piasecka udzieliła obszernego wywiadu dla Onet.pl. Poniżej prezentujemy najciekawsze fragmenty rozmowy „najstarszej stand-uperki w Polsce” z Katarzyną Nowakowską.
Jak wygląda pozycja kobiety w polskim stand-upie? Bo zazwyczaj, jak poprosisz kogoś, by podał nazwiska stand-uperów, to wymieni samych mężczyzn.
Zależy kogo zapytasz. Fakt, że kobiet w stand-upie jest mniej, ale za to te które są, radzą sobie świetnie. Jest nas kilka – wyraźnych, z własnym stylem. Olka Szczęśniak, Ewa Stasiewicz, Wiolka Walaszczyk, Magda Kubicka czy Paulina Potocka to stand-uperki regularnie występujące, mające swoich widzów. I pewnie, że obiegowa opinia jest taka, że kobiety nie są zabawne, ale to często opinia ludzi, którzy albo nigdy nie widzieli występu żadnej stand-uperki na żywo, albo ich styl im nie odpowiada, albo są tak męscy, że organicznie wkurza ich dźwięk kobiecego głosu. A co dopiero głosu żartującego.
Ciężko jest walczyć z tym stereotypem – to jak w niektórych firmach kobieta nigdy nie zajmie najwyższego stanowiska, bo jest kobietą. Mnie to bolało lata temu, próbowałam się temu przeciwstawiać, być ostrzejsza na scenie, żeby pokazać, że też mogę się zachowywać jak facet. A potem, chyba po prostu z wiekiem, odpuściłam. Idę od tylu lat swoją drogą, mam swoich widzów. Jak ktoś chce dołączyć, to zapraszam. Ale absolutnie bez ciśnienia. I to jest piękne zarówno w kobiecym, jak i męskim stand-upie – tyle tego obecnie, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie złości cię, że kobiety uważa się za mniej śmieszne?
Kiedyś bardzo. Na tyle, że zaczynałam rozmyślać za dużo, że może my rzeczywiście nie jesteśmy warte pozycji, uwagi? Bo jak jest zbiorowa gala, to masz ośmiu komików i jedną komiczkę. Przestałam to jednak analizować, bo mnie to zwyczajnie wprawiało w kompleksy, a potem włączała się waleczna Piasecka, która robiła coś wbrew sobie, byle „im pokazać”. Ale to było kiedyś.
Czasem mamy rozmowy z koleżankami i widzę, że one się spalają, chcą walczyć z tym pierwszeństwem facetów. Wtedy myślę sobie, czy najlepszą walką nie jest po prostu tworzenie kolejnych, coraz lepszych programów? Parcie do przodu i wykorzystywanie naszego największego kobiecego atutu – siły.
Ja mam obecnie kompletny luz, na scenie jestem całkowicie sobą i zwyczajnie robię swoje. I mam wrażenie, że właśnie dzięki temu zebrała się wokół mnie spora grupa fanów. Są, przychodzą na występy, bo lubią Piasecką kobietę komiczkę. Mówiąc szczerze ja nie potrzebuję już więcej widzów, nie muszę się naginać, żeby przypodobać się milionom. Mi jest dobrze, tu gdzie jestem i szczęśliwie moim widzom jest dobrze ze mną. I co najlepsze – po kilku latach pracy mam wymieszaną publiczność, damsko-męską. Kiedyś na moje występy przychodziły głównie kobiety, bo też poruszałam tylko kobiece tematy. A potem zaczęło mnie to męczyć, że nie chcę mówić tylko o takich rzeczach jak okres i ginekolog. Bo poza kobiecymi, mam również cały wachlarz innych przemyśleń.
A czułaś kiedyś, że przegięłaś? Są tematy, których nie poruszasz?
Nie ma takich tematów, które wydają mi się przegięciem, tylko te tematy najpierw muszą mnie ruszyć: zdenerwować albo rozbawić. Mam jeden temat prywatny, którego pewnie nigdy nie dotknę, bo wiąże się z rodzinną, zbyt smutną historią. A poza tym… sky is the limit, jak to mówią w korpo. Jeśli tykam czegoś bardziej kontrowersyjnego, to mam poczucie, że robię to po coś, a nie tylko, żeby tknąć, wyjść i zapomnieć, bo taka ze mnie rebeliantka. W obecnym programie „Karma wraca” mam taki krótki wątek związany z polityką, który z rozmysłem poruszam, choć wiem, że dotyczy na pewno części mojej publiczności – oni się nie zaśmieją i nie zaklaszczą, ale może to w nich zostanie i przy kolejnym głosowaniu pomyślą dwa razy. Inaczej przy temacie LGBT. Tu po pierwszym odrętwieniu publiczności, kiedy zaczynam swoją myśl, pojawia się zbiorowa spora rekcja. I jest to ogromnie budujące, że jako społeczeństwo jesteśmy bardziej normalni, otwarci, niż wskazuje polityka.
Jak wygląda twoja praca komiczki? Masz swoją codzienną rutynę? Gdzieś wyczytałam, że codziennie piszesz?
To już nieaktualne. To był taki plan, bo bardzo chciałam siebie naprawić. Rzeczywiście przez jakiś czas pisałam codziennie po trochu, ale to trwało bardzo krótko. Mniej mnie frustruje i więcej radości daje, że jak jestem w trasie z programem, to po prostu go gram, a jak zbliżam się do końca, to siadam i piszę. Proces pisania nie jest dla mnie tak przyjemny jak granie, to jest okupione nerwami, stresem. Najpierw sobie spisuję luźne notatki: to może być jakaś historia albo myśl, coś, co we mnie siedzi. Potem rozpisuję to w dłuższą formę. A kolejny etap jest moim ulubionym: testy!
Na żywych organizmach?
Oczywiście, musi być testowane na ludziach. Czasem uczestnicy tych eksperymentów widzą coś jako pierwsi i ostatni, bo okazuje się tak słabe, że nie pokażę tego szerszej publiczności. Nam się czasem na papierze coś wydaje bardzo śmieszne – w końcu znamy się na tym, już tyle zabawnych żartów wymyśliliśmy, że ten też musi chwycić, no petarda po prostu. I wychodzisz z tą petardą do ludzi, a tu się okazuje, że kapiszon. Więc dopiero po przetestowaniu wiem, czy mam program czy jeszcze nie. Zdarza się, że wywalam sporo, czasem nawet jedną czwartą, ale na szczęście większość zostaje i mam bazę. Dalsza praca, dopieszczanie, przerabianie, dopisywanie to już spora przyjemność.
Na kolegach czy koleżankach z branży też testujesz?
Nie, nie cierpię testowania przed znajomymi. Chyba że to sytuacja, kiedy robimy grupowe testowanie, każdy po kolei przedstawia swój premierowy materiał. Przychodzi publiczność i razem z nią oglądamy siebie nawzajem. Wtedy jesteśmy w tej samej pozycji: żadne z nas nie wie, czy i ile ma tych dobrych żartów. To zresztą zabawne: możesz być 20 lat na scenie, z milionami wyświetleń na YoTube’ie, a przy testach nowego materiału zaczynasz zawsze od początku.
A jak mimo tych testów żart nie wypali już na scenie? Co się wtedy robi?
Planuje się podjęcie innego zawodu. A tak naprawdę: starasz się myśleć o kolejnych żartach w programie, a następnym razem podajesz go lepiej. Wiadomo, cisza po żarcie jest trudna, ale nie można gasnąć, bo przecież tym sposobem położy się całą godzinę programu. Szczególnie na początku działalności komicy miewają takie występy. Po kilku latach na scenie już wiesz, że każda porażka tak naprawdę jest po to, żeby się czegoś nauczyć. Każdy dobry występ daje ci siłę, pewność, ale nauka płynie z tych słabszych.
Ja na maksa wdzięczna jestem za moje początki ze stand-upem. Pewnie dzięki temu teraz mogę powiedzieć otwarcie do ludzi: kurde zepsułam ten żart i razem z nimi bawić się sytuacją. Nadal przeżywam, gdy coś mi nie pójdzie tak jakbym chciała, ale oduczyłam się rozpamiętywania tego. I szczęśliwie rzadko w ostatnich latach mam do tego powód. Jednak doświadczenie, lata na scenie, a tym samym bycie starszą od większości w tym środowisku nie jest aż takie złe. A co myślę najważniejsze – po upływie jakiegoś czasu łapiesz luz ze wszystkim. Nawet z negatywnym komentarzem na swój temat. Serio, denis345, mogę być dla ciebie nieśmieszna. To jest twoja opinia, nie zakończysz mojej kariery komentarzem: “słabe”. Po czymś takim jadę dalej, a nie, że pakuję manatki i wracam na pedagogikę.
Całą rozmowę Katarzyna Piaseckiej z Onet.pl z okazji Dnia Kobiet znajdziecie tutaj.