Kempa o wygranej w „Stand-up. Zabij mnie śmiechem” na Polsacie

0

Michał Kempa był gościem drugiego odcinka nowo powstałego The Gamrot Talk Show. Goście programu zapraszani są do domu Łukasza Gamrota, gdzie jedzą kolacje i odpowiadają na trudne pytania. Swobodną atmosferę zapewnia wino, które ma też za zadanie wywołać tematy, które do tej pory nie były poruszane publicznie.

Komik ze Stand-up Polska opowiedział o kulisach swojej wygranej w polsatowskim programie „Stand-up. Zabij mnie śmiechem.”. Talent show prowadzone w 2010 roku przez Mariusza Kałamagę i Tomasza Kammela miało za zadanie wyłonić najlepszego stand-upera w kraju, by swoje umiejętności mógł rozwijać dalej w Stanach Zjednoczonych.

To był program, który zasadniczo zmienił moje życie. Właśnie tam po raz pierwszy wyszedłem na scenę, nie licząc jasełek czy innego przedstawienia w szkole, gdzie grałem Żyda Jankiela – powiedział Kempa, który przyznał, że z tym programem ma zabawne wspomnienia.

Jak szedłem do programu, to casting był reklamowany w telewizji. „Przyjdź, jesteś śmieszny, wyślemy Cię do Manhattan Comedy School”. Ja wtedy w ogóle nie interesowałem się stand-upem, z resztą do dzisiaj się nim trochę nie interesuję. Stand-up był mi wtedy zupełnie obojętny, a Manhattan Comedy School była reklamowana jako wielka szkoła stand-upowa w Nowym Jorku. Jak zaczynał się casting, to miało być to półroczne stypendium w Nowym Jorku. Wtedy była taka moda, bo na TVN był You Can Dance, wygrana w postaci nauki i wyjazd na Broadway. Ten pierwszy, który wygrywa jest zawsze gwiazdą kolejnych sezonów, bo przetarł szlaki – wspomina i dodaje, że oczywiście również liczył na taki rozwój wydarzeń.

W trakcie programu okazało się, że to są 3 miesiące, a jak już było coraz bliżej finału i zaczęło być realne, że tam pojadę, to zrobiły się z tego finalnie 3 tygodnie, więc krótkie wakacje. Co więcej, po programie okazało się, że nie będzie kontynuacji, więc nie przejdę do historii jako ten, który w drugim sezonie przyjedzie i pokaże jak to było w Ameryce. Nikt się nie mną nie interesował, wszyscy mieli wyjebane czy przyjadę do tych Stanów czy nie.

Początkujący stand-uper wstydził się dopytać o realizację nagrody i ostatecznie zrobił to dopiero po 3 miesiącach od wygrania programu. Usłyszał, że zamiast wyjazdu może otrzymać pieniądze. Był jednak zdeterminowany, żeby wyjechać do Stanów Zjednoczonych i ostatecznie udało mu się przekonać producentów do organizacji wyjazdu.

To był taki program, który przeszedł mocno bez echa. Nie miał kontynuacji, więc to nie było tak jak gdzie indziej, że jak wygrywasz, to goszczą Cię w innych programach. Wtedy nie było takiego przywiązania i może słusznie. (…) Największym kuriozum tego programu jest zrobienie talent show z zakresu rzeczy, których w ogóle nie ma. To jakby zrobić talent show z łyżwiarstwa na pustyni w Saharze Zachodniej. – śmiał się Kempa, mając na myśli to, że w 2010 roku nikt nie znał stand-upu w Polsce i nie potrafił go dobrze robić.

Największym plusem tego programu, było samo pojawienie się hasła „stand-up” w przestrzeni publicznej. A czy on pokazał stand-up, to mam duże wątpliwości. Ja, który wygrałem ten program, byłem mało stand-upowy. Miałem silną postać, byłem przebrany za każdym razem. Oczywiście to było moją naturalną reakcją wyjścia na scenę, ale jednak stand-up po tym programie przez kolejne 2-3 lata był undergroundowym zjawiskiem. Rozwijał się, ale być może bez tego programu, rozwijałby się dokładnie tak samo. – podsumował i przyznał, że w środowisku komików, udział w tym programie uchodzi za obciachowy.

Kempa był przekonany, że po wygranej „Stand-up – Zabij mnie śmiechem” będzie utrzymywać się jako komik, ale ostatecznie tak się nie stało, więc postanowił zostać prawnikiem.

Jeśli jesteście ciekawi, jak dalej toczyła się jego kariera, to zachęcamy do przesłuchania całej godzinnej rozmowy z Łukaszem Gamrotem.

Jak oceniasz ten artykuł?
0
1
0
0

Skomentuj