Michał Kempa udzielił wywiadu Joannie Wiśniowskiej z Wysokich Obcasów, w którym mówi m.in. o wzorowaniu się Andy Kaufmanem, granicach w żartach i kobietach w stand-upie. Poniżej prezentujemy najciekawsze fragmenty rozmowy.
Gdzie jest granica, żeby być sobą i nie ulegać oczekiwaniom?
– Możesz zaprzeczać oczekiwaniom ludzi, robić to, czego oni nie bardzo chcą, i wtedy będziesz dla wielu oryginalny i superśmieszny. Ale bardziej chodzi o to, żeby przewidzieć reakcje, nie oczekiwania. Koniec końców chodzi o to, żeby ludzie śmiali się z tego, co mówisz. Miałem takie epizody, że chciałem być jak Andy Kaufman, amerykański komik, chciałem denerwować ludzi. Na przykład jadłem na scenie pierogi albo przez 20 minut występu witałem się z każdym na sali. Dwa lata mojego scenicznego życia polegały na tym, żeby nie wychodzić naprzeciwko oczekiwaniom widowni, tylko odwracać się do nich dupą.
I co się zmieniło?
– Takie zachowanie wymaga silnej psychiki, trzeba wytrzymać to, że nikt się z ciebie nie śmieje. Ani ludzie, ani koledzy ze sceny. Oprócz tego zabrakło mi konsekwencji, bo to musisz sobie wyjeździć, przez pięć lat grać dla garstki, którą to będzie bawić, aż w końcu zbudujesz swoją publiczność. A poza tym to jest trochę pójście na łatwiznę. Robienie czegoś, czego ludzie nie chcą zobaczyć, to nie jest trudne do wymyślenia, można to zrobić w dwie minuty. A to dziś zjem pierogi, a to stanę tyłem lub będę mówił po niemiecku. Po tych dwóch latach z tego zrezygnowałem.
Publiczność na przestrzeni lat się zmienia?
– Przede wszystkim jest jej znacznie więcej. Choć stand-up rodził się w kontrze do kabaretu, to ma dziś absolutnie kabaretowych widzów. Publiczność, która przychodzi na nasze występy, to normalsi. Ale to, że publiczność zrobiła się masowa, daje szansę tym komikom, którzy robią rzeczy bardziej alternatywne, mogą dzięki temu znaleźć miejsce dla siebie.
Łapiesz widzów na tym, że pragną obrażania innych, wiecznego roastu?
– Generalnie publiczność oczekuje tego, żeby było ostro, mocno, wulgarnie i kontrowersyjnie. Często chce, żeby jechać też po nich. Roasty przyciągnęły do stand-upu najwięcej ludzi. Najczęściej to osoby, które chcą prostych rozwiązań.
Żartować można na każdy temat?
– Tak, to moja kategoryczna odpowiedź.
Gdzie jest granica?
– Odbiorca jest granicą. W piwnicy w klubie w dużym mieście możesz powiedzieć seksualno-nekrofilny żart o Jezusie. Młodych to nie zszokuje, może nawet się zaśmieją, a może wręcz przeciwnie, stwierdzą, że ich to nie obchodzi. Ale gdy powiesz to samo w domu kultury gdzieś w Polsce, to ktoś może wyjść, obrazić się, powiedzieć, że to już za dużo. Uważam, że nie powinno się zmuszać na siłę publiczności do tego, czego nie chce słuchać. To jedyna granica.
Jeżdżą za wami groupies?
– W porównaniu z koncertami, na których w pierwszych rzędach są piszczące nastolatki, u nas czegoś takiego nie ma. Stand-up jest bardzo męski. Jeśli wśród publiczności siedzi para, to zazwyczaj to facet zabrał ze sobą dziewczynę. Mało jest samych dziewczyn.
Czy kobiety nie są zabawne?
– Są zabawne, ale może rola społeczna kobiet spowodowała, że na scenie są gorzej odbierane. Co mnie denerwuje, to że starają się być na scenie jak mężczyźni. Kiedyś jedna dziewczyna powiedziała mi, że była na stand-upie i najbardziej seksistowska z występujących była właśnie kobieta. Oczywiście, kobiety mają prawo robić na scenie, co chcą. Ale wydaje mi się, że stand-up w wykonaniu kobiet jest mało kobiecy. Miałem wrażenie, że kobiety są mniej seksistowskie od mężczyzn. A w stand-upie niekoniecznie. I trochę bardziej wrażliwe, niewidzące świata jako czarny albo biały. W stand-upie niekoniecznie. Ale to mogą być moje przywidzenia, bo ja stand-upu wiele nie oglądam, jestem więc typowym męskim ignorantem. Nie wkurza mnie wulgarność, tylko prostactwo. Żeby była jasność: mnie się to nie podoba ani u kobiet, ani u mężczyzn. Tylko u kobiet to jest trochę na siłę, przejmują wzorce z męskich stand-upów, a moim zdaniem nie muszą. Ale na przykład taka Agnieszka Matan ma absolutnie ciekawy, swój styl.
Czemu tam akurat tak jest?
– Chyba dlatego, że impro ma inną widownię, bardziej zróżnicowaną płciowo i trochę starszą. Nie ma tam prostactwa.
Kobiety śmieją się z innych rzeczy niż mężczyźni?
– Pewnie co do reguły tak. Mnie łatwiej rozśmiesza się moje koleżanki niż kolegów. Faceci mają bezpośrednie poczucie humoru, muszą przywalić, karty na stół, bez domysłów, mocno i wprost. Kobiety wolą w humorze ukryte rzeczy.
Całą rozmowę znajdziecie na stronie Wysockich Obcasów, o ile macie wykupioną prenumeratę.