Zacznijmy od tego, kim ty właściwie jesteś? Czym zajmuje się stand-uper?
Michał Kempa: Chyba jestem bardziej komikiem niż stand-uperem, a stand-up jest jedną z form, które wykonuję. Polega to na tym, że ktoś wychodzi sam na scenę i coś opowiada. To może mieć różną formę: anegdoty, historii, spostrzeżenia, to mogą być krótkie, wymyślone żarty. Jest dużo technik.
Mam wrażenie, że nazwanie tego zajęcia w Polsce chwilę trwało. W końcu stanęło na słowie „stand-uper”.
Ja tego słowa za bardzo nie lubię. Po pierwsze, dziwnie brzmi. Choć i
tak lepiej niż kabareciarz, które jest okropnym słowem – brzmi jak
śmieciarz. Po drugie, to słowo sugeruje, że ktoś zajmuje się wyłącznie
tą formą komedii czy rozrywki, właśnie stand-upem. Komik jest chyba
szerszym pojęciem. To ktoś, kto może robić stand-up, występować w
skeczach, pisać różne rzeczy, grać w filmach. Dlatego wolę słowo
„komik”. A najbardziej lubię słowo „śmieszek”. W moim przypadku
najlepiej oddaje to, czym się zajmuję. Ewentualnie „klaun” albo
„błazen”. To mi pasuje.
Stand-up przyszedł do nas ze Stanów Zjednoczonych. Ty też stamtąd czerpałeś inspirację?
To, co powiem, będzie dość oryginalne, ale niekoniecznie. Polski stand-up jest bardzo związany z amerykańskim i większość polskich komików mocno się na nim wzoruje. A ja jestem z tej dziwnej szkoły, która niekoniecznie czerpie z tego, co dzieje się w Stanach. Może dlatego nie nazywam się stand-uperem, bo zaraz pada pytanie o amerykańskich komików i ja w tym jestem słaby – choć ich kojarzę, to niekoniecznie się interesuję i nie śledzę.
Ale skądś musiałeś wziąć pomysł na to, że można uprawiać taki zawód?
W pewnym momencie to się po prostu w Polsce pojawiło, trochę znikąd. W dodatku stosunkowo łatwo jest to robić. Bo żeby założyć kabaret, musisz mieć kilka osób, które myślą w miarę podobnie. Nakręcić film jest jeszcze trudniej. Wszelkie inne formy komedii są dosyć skomplikowane w sensie organizacyjnym. A w stand-upie wystarczy mieć mikrofon i wyjść na scenę – to o wiele bardziej zachęcające.
Jak oceniasz kondycję polskiego humoru?
Nie lubię mówić o czymś takim jak polskie poczucie humoru. To są bardzo różne rzeczy. Mamy youtuberów, którzy śmieszą nastolatków, mnie do tego daleko. Są komicy czy stand-uperzy i w tym nurcie jest bardzo wiele podgatunków; są kabarety, które śmieszą ludzi w średnim wieku z mniejszych miejscowości – może nie brzmi to najlepiej, ale chyba tak jest. Wreszcie jest Kabaret Starszych Panów, kabarety literackie, tradycja polskich komedii z lat 70. i 80. Jest bardzo dużo rzeczy, które dzieją się w polskim humorze, są one bardzo różne i śmieszą różnych ludzi. Wystarczy wejść na YouTube, są tam odcinki „Za chwilę dalszy ciąg programu” i one dalej się świetnie oglądają, a w komentarzach ludzie piszą, że to superśmieszne. Obok tego funkcjonują filmiki nagrane w 2019 roku przez youtuberów, które też mają komentarze, że to superśmieszne i że to wspaniałe poczucie humoru. A one różnią się absolutnie wszystkim i nie można ich porównywać.
Całość wywiadu można przeczytać tutaj.